Le Havre – recenzja

Le_havreLe Havre po rozłożeniu wygląda tak, że fani surowcowego zbieractwa powinni natychmiast paść z zachwytu: góry ryb, gliny, drewna, monet, nawet krowy mają swoje wysypisko! Le Havre to gra, która mimo kilkudziesięciu rozegranych partii jeszcze mi nie zbrzydła i nic nie wskazuje na to, by miało się tak stać w najbliższym czasie. To mój ulubieniec wśród eurosów.

Trafiła do naszej kolekcji jako uzupełnienie gier z najwyższej BoardGameGeekowej półki i jako ostatnia z tzw. Harvest Trilogy, czyli trylogii rolniczej Uwe Rosenberga, w skład której wchodzą: Le Havre (2008), Agricola (2007) i At The Gates Of Loyang (2009). Uwe słynie ze swej agro-miłości, a do trylogii marchewkowo-zbożowej dorzucił jeszcze w 2011 Ora et Labora – tym razem rolnictwem i szeroko pojętym przetwórstwem zajmują się mnisi. I nie zapominajmy o… Fasolkach, które Ania i Kuba recenzowali już jakiś czas temu. Gra karciana, prosta, w ogóle z innej bajki niż wymienione wyżej, ale także stworzona przez Rosenberga. Zbieranie warzyw, karmienie zwierząt i późniejsze przerabianie na chleb i mielonkę z jakiegoś powodu jest niezwykle fascynujące, niezależnie od tego, z którego pudełka autorstwa Uwe pochodzi. Akurat Le Havre jest najmniej rolniczy ze wszystkich, bo chodzi w nim bardziej o budowanie budynków, a hodowla jest niejako przy okazji.

Le_Havre_02

Mimo że Agricola depcze Havre’owi po piętach, to on jest królem w naszym domu. W tej grze wszystko pięknie płynie – statek po kanale, kolekcjonowanie surowców i półproduktów, kupowanie budynków, przerabianie krów na steki i kłosów na pszenne bułeczki… Przyjemność rozgrywki jest ogromna, gra nie jest bardzo skomplikowana, a jednocześnie ma dużą głębię strategiczną. Trzeba robić wszystko to, co wielbicielom eurosów jest dobrze znane – coś zbierać, coś wydawać, na koniec konsumować, a w razie braków – zajrzeć do banku po bardzo atrakcyjny kredycik. A potem kolejny… i może jeszcze jeden. W tej grze trzeba dbać o wszystko – żeby nie zabrakło żarcia, kasy, surowców i żeby przeciwnicy nie odpłynęli zbytnio na fali mniejszych i większych sukcesów. Do tego, podobnie jak w Agricoli, czasu na rozbudowę jest zdecydowanie za mało. Szczególnie pod koniec rozgrywki stan ducha z serii: „już prawie mam milion punktów” nie opuszcza graczy. Le Havre jest świetnie wyważony zarówno dla dwóch, jak i większej liczby graczy, za co uwielbiam go jeszcze bardziej. Aha, można grać solo, ale w związku z tym, że dorobiłam się wielbiącego gry małżonka, nigdy nie stosuję tego wariantu.

Po kilku partiach widać już, że taktyki mogą być rozmaite. Można inwestować w szybką rozbudowę infrastruktury, stworzyć sprawne centrum żywnościowe, budować wielką flotę, przetwarzać surowce tak, aby były jak najbardziej wartościowe albo grać w sposób wyważony – wszystkiego po trochu. Każda metoda ma szansę doprowadzić do wygranej, ale najlepsze jest to, że nawet gdy ktoś od początku wydaje się mieć dużą przewagę, druga strona w dalszej części rozgrywki może nadrobić stratę. Przekonałam się o tym na własnej skórze, kiedy raz za razem przegrywałam partie, co do których byłam pewna prawie do końca. Przeciwnikowi rosło zadłużenie w banku, ja miałam wszystko pod kontrolą, a i tak ostatecznie łoił mi dupę. Na swoją obronę mam tyle, że ogrywał mnie naprawdę mocny gracz. Komputer.

Le Havre + iPad = WNM

Gdy mąż poinformował mnie, że Le Havre wyszedł na iPada, posikałam się z radości (na szczęście tylko w przenośni). Wersja tabletowa jest cudowna! Wygląda bardzo planszówkowo, a jednocześnie słychać chlupot fal rozbijających się o burtę statku odmierzającego kolejne tury, w tle gra klimatyczna francuska muzyczka… Pisałam już Wam nieco o niej w tekście Planszówki na tablecie.

havre_ipad

Na początku nie mogłam się zorientować, co robią przeciwnicy, bo wszystko działo się bardzo szybko w porównaniu ze spokojną grą przy stole w kuchni, ale już po drugiej partii wpasowałam się w tempo i zaczęłam je doceniać. Fakt, że w ciągu kilku sekund mogę podejść do wirtualnego stołu i grać, jest naprawdę genialny – nagle gra, która zwykle zabiera pół wieczoru, a jej rozkładanie i składanie to cała wielka ceremonia, może być rozegrana kilka razy pod rząd! Najgorsze (i najlepsze zarazem) jest to, że wirtualni gracze są piekielnie mocni, nawet jeśli ustawi się ich inteligencję na minimum. Można też grać online, ale nie próbowałam. Najpierw muszę się rozprawić z iPadowymi cwaniakami.