Biegiem przez EsseNówki 2016, czyli pierwsze wrażenia z nowości – część I

spiel_16_logoChoć w teorii o grach z Essen można przeczytać wszystko w Internecie, w praktyce większość najgorętszych tytułów ze Spiel to totalne zagadki. W dzisiejszym wpisie postaramy się Wam w kilku zdaniach opisać pierwsze wrażenia z zagranych przeze mnie i Anię EsseNówek. Jeśli nie napisaliśmy inaczej, to wrażenia opisujemy po zaledwie jednej partii, więc nie traktujcie ich jako recenzji, czy nawet poważniejszej opinii. Ot, kilka zdań na gorąco, parę słów dosłownie. Mamy nadzieję, że w jakiś sposób przybliżymy Wam po prostu tytuły, nad którymi się ewentualnie zastanawiacie. Część z nich i tak czekają dokładniejsze videorecenzje w najbliższej przyszłości, więc śledźcie pojawiające się w naszym serwisie materiały!

Adrenalineadrenaline

Ania: Z gier wideo grałam głównie w Montezuma’s Revenge i Boulder Dasha, a idea ganiania z bronią i mierzenia w co się da od zawsze była mi kompletnie obca. Dlatego do Adrenaline byłam nastawiona wyjątkowo sceptycznie. Zanim wysłuchałam zasad, już wiedziałam, że mi się nie będzie podobać. Mimo, że Kuba zapewniał mnie, że Adrenaline to pełnoprawny eurosucharek, czułam, że gra nie trafi na listę moich ulubionych planszówek. Ale z założenia staram się zawsze dawać szansę nowym tytułom (a już szczególne, gdy nie muszę czytać do nich zasad!). I wiecie co? Myliłam się :) Z przyjemnością stwierdzam, że to bardzo porządny i przemyślany tytuł. Graliśmy w trzy osoby. Najbardziej obawiałam się, że dwie osoby skrzykną się przeciwko trzeciej i przez całą rozgrywkę będę jej dokopywać. Na szczęście autor o tym pomyślał i najzwyczajniej w świecie taka strategia zupełnie się nie opłaca. Wszyscy muszą tłuc wszystkich, ale żeby wygrać trzeba dodatkowo tłuc w sprytny sposób. Czyli coś, w czym akurat jestem całkiem dobra :P

Kuba: W finalny prototyp udało mi się zagrać w kwietniu i już wtedy nie mogłem się doczekać gry Filipa Neduka. To jedno z najfajniejszych, najprzyjemniejszych euro, w jakie miałem ostatnio okazję zagrać. Jeśli kiedykolwiek bawił Was Unreal: Tournament albo Quake, to tutaj będzie grać i grać i grać. Co najciekawsze: Gra, w której clue jest bieganie i strzelanie do innych graczy właściwie zupełnie nie ma… negatywnej interakcji. MIO-DZIO!

agamemnonAgamemnon

Kuba: Gra, która skradła moje serce dwa razy: Gdy ją zobaczyłem i gdy w nią zagrałem. Wizualnie jest to chyba najpiękniejszy design, jaki kiedykolwiek widziałem w grach planszowych. Minimalistyczny ale nie suchy, elegancki ale nie przeładowany. Historyczny, czysty, po prostu piękny. Ktoś, kto ma odwagę wydać grę, która tak wygląda, zasługuje na słowa uznania. A w środku na dodatek mamy bardzo ciekawą, dwuosobową grę logiczną typu area control, z bardzo ciekawym pomysłem na punktowanie i setup, a na dodatek bardzo regrywalną. Każdy miłośnik logicznych dwuosobówek powinien przyjrzeć się temu cacku ze stajni Osprey Games.

armageddomArmageddon

Kuba: Krótko mówiąc: bez szału. Zacznijmy od tła fabularnego: nie jestem jakimś wielkim poszukiwaczem klimatu w grach, ale nawet ja zauważyłem, że nie jest on w absolutnie żaden sposób odczuwalny. Budujemy miasto i niby mamy jakiś pasek zagrożenia atakiem złych najeźdźców, ale serio – w ogóle nie czuć postapo, które obiecuje pudełko. Nie byłem odosobniony w tej opinii. Mechanicznie gra jest poprawna.Fajny zabieg z pracownikami, którzy są jednocześnie zasobem w licytacji, pracownikami do odpalania akcji i jednocześnie kłopotem na głowie, który trzeba gdzieś przenocować. Problemem w mojej jedynej partii był balans kart, których w grze zdobywa się całkiem sporo. Mnie trafiła się na samym początku gry taki budynek, który przez całą partię dał mi około 20 punktów. Jeśli weźmiemy pod uwagę to, że wygrałem około 115:100:90, to okazuje się, że ten budynek zadecydował o moim zwycięstwie. Tylko, że… ja nic nie musiałem do tego robić. Po prostu mi dawał i tyle. To trochę słabo, jak na grę, którą Queen Games nazywa swoją pierwszą grą dla graczy od dawna. Trzeba będzie jeszcze raz zagrać w cztery osoby, bo dodatkowym minusem było to, że przy trzech osobach zwykle każdy wygra choć jedną z trzech licytacji, przy pełnym składzie będzie trzeba już rozważniej gospodarować ludzikami.

butterkoButterKO

Kuba: Uwielbiam gry na spotrzegawczość. Dobble, Duuuszki, Ciasteczkowe Potworki – dawajcie, pokonam Was. Serio, jestem w nie dobry i się nie wstydzę. Ale „motylki” to jednak przegięcie. Układamy okrągłe karty w układzie 3×3. Na każdej karcie jest fura listków i trzy różne motylki (z dwunastu występujących w grze). Układ jest prosty: Trzy takie same motylki w linii poziomej, pionowej lub ukośnej? Bam! Klepiemy w jedną z dwunastu kart punktowych i zabieramy do siebie. Niby żywy banał, a naprawdę przyjemnie topi szare komórki – chyba przez tę wzorzystość pięknych motyli na zielonolistnym tle.

cottage-gardenCottage Garden

Ania: Patchwork może czuć się zagrożony. Nadchodzi jego godny następca! Cottage Garden podoba mi się zdecydowanie bardziej od swojego pierwowzoru. Jest ciekawszy, ładniejszy i więcej w nim kombinowania. Póki co grałam tylko w trzyosobowym składzie (sporo ruchów można było zaplanować), ale już się nie mogę doczekać rozgrywki dwu- i czteroosobowej. Mam przeczucie, że to jedna z tych essenowych nowości, do których chętnie będę w najbliższym roku wracać.

Kuba: Jak dla mnie póki co spore rozczarowanie. Grałem już w każdym składzie – 4,3 i 2 osoby. W 3 i 4 gramy nie to, co planujemy, ale to, co nam los przyniesie. Ponieważ liczba pól jest mniejsza, i to dużo mniejsza, niż w Patchworku, to de facto każde ułożenie jakoś nas tam przybliża do zapełnienia kafla ogrodu. W dwie osoby działa najsensowniej, ale dłużej i gorzej niż Patchwork. To może lepiej zagrać w Patchwork?

dungeon-rushDungeon Rush

Ania: Ojejku, jakie fajne, śmieszne i łaskoczące mózg. Prawdopodobnie pierwsza gra w okradanie i ubijanie potworów, która mnie naprawdę ujęła. Połączenie wszystkich gier na spostrzegawczość z rozwijaniem postaci. Rozgrywka trwa maksymalnie kwadrans. Wszyscy gracze mają po dwóch bohaterów, pod lewą ręką jednego, pod druga ręką drugiego. Na dany sygnał każdy okrywa po dwie karty przeciwników i „wysyła” swoich bohaterów do walki klepiąc w dowolnie wybrane dwie karty przeciwników na stole. Cały bajer polega na tym, że lewą ręką musimy pacnąć przeciwnika, z którym będzie walczył nasz bohater spod lewej ręki, a prawą – spod prawej. Każdy ubity potwór to coś nowego i fajnego do ekwipunku naszych bohaterów. Brzmi dziwnie? Bo takie trochę jest! Ja przy Dungeon Rush bawię się doskonale!

Kuba: Gra na spostrzegawczość, w której dostaję bęcki od wszystkich? Biorę w ciemno. Nie, serio, to jedna z targowych perełek, a jeśli chodzi o te lżejsze gry, to śmiem twierdzić, że fajniejsza nawet niż osławione i wyprzedane na pniu „When I Dream” – choć to oczywiście kompletnie inna gra. Tak czy siak, super zabawa, polecam!

gluxGlüx

Kuba: Zaskoczenie od Queen Games. Rasowa gra logiczna z ciekawym konceptem na minimalistyczną oprawę graficzną. W dużym skrócie chodzi o kontrolę obszarów, którą osiągamy układając na planszy wyciągane z woreczka żetony. Cały dynks polega na tym, że kolejne żetony układamy w odległości wyznaczonej przez żetony uprzednio ułożone. Jest naprawdę fajnie, ale zdecydowanie nie dla miłośników pięknych ilustracji. Tutaj mamy mięso na wierzchu i gra ma nas zachwycić mechanicznie. Choć zapytany o to w Essen Rajive Gupta powiedział, że długo myśleli, jak to zilustrować i w końcu postanowili właśnie na takie schematy elektryczne.

grand-bazaarGrand Bazaar

Kuba: Jedna z moich największych essenowych pomyłek. Wypatrzyłem gdzieś na oficjalnej geekliście. Wiecie – gra z Azerbejdżanu, ekonomiczna karcianka w zbieranie setów. Myślę sobie „Oho! Znalazłem perełkę! Ma się tego nosa. Znawca. Koneser. Mędrzec”. No nie bałdzo. Miałem wątpliwą przyjemność zagrać w grę, która nie miała za bardzo sensu, była właściwie jednym mechanizmem (giełdy, ale tylko pionowej), bez niczego więcej. Co gorsza, trwała równo 30 rund i cel miała chyba czysto edukacyjny. Nie zmienia to faktu, że bardzo kibicuję azerskiej scenie planszówkowej, my też byliśmy kiedyś w tym miejscu, a teraz na Essen polski zaczyna być powoli jednym z języków urzędówych. No i przyznacie, ilustracja okładkowa jedyna w swoim rodzaju :D

great-western-trailGreat Western Trail

Kuba: Wreszcie! Porządne, mózgożerne, trudne euro. Tłumaczenie zasad trwało ze 30 minut. Rozgrywka w trzy osoby równiutkie trzy godziny. Bardzo ciekawie połączone mechanizmy deckbuildingu, set collection, worker placement, city buildingu, transportu… Fajna sałatka punktowa, innowacyjne rozwiązania. Fajna graficznie i jeszcze edukacyjna – dowiedziałem się, że black angus to wołowina dla plebsu ;) Jeśli wśród tegorocznych nowości szukacie wykwintnego euraska, to gra pana Pfistera Was zdecydowanie nie zawiedzie!

hirthHIRÞ

Kuba: Ależ to wybitne! Jedna z dwoch (obok Agememnona) najciekawszych dwuosobówek, jakie miałem przyjemność poznać do tej pory z tegorocznych EsseNówek. Gra, która udaje staaaarutką grę Wikingów, przentuje się doskonale dzięki płóciennemu workowi i planszy wykonanej z materiału. Do tego srebrnei złote pionki graczy, prościutkie zasady i… bardzo wymagająca rozgrywka! Tak właśnie powinny wyglądać dobre gry logiczne. Jedna partia trwa około 20 minut, choć może skończyć się szybciej ze względu na różną liczbę punktów przyznawaną graczom w zależności od sposobu wygrania danego starcia.

hopHOP!

Ania: Niewiarygodnie ślicznie wydana gra. Trójwymiarowa plansza, duże, bardzo szczegółowe figurki, wyjątkowe ilustracje autorki znanej nam z Dixita – majstersztyk. A zasady? Sprowadzają się do jednego: rzucania do celu. Pojawiają się karty mówiące nam skąd lub jak mamy rzucać, podczas gdy pozostali gracze obstawiają czy nam się uda czy nie. Mimo wysokiej ceny i powtarzających się po kilku partiach kartach, czuję, że Święty Mikołaj w tym roku do wielu domów podrzuci właśnie tę grę.

Kuba: To nie jest gra, to jest zabawa. Sprawdza się z dziećmi, które wprost uwielbiają się powygłupiać przy pięknej planszy. Czy sprawdzi się z dorosłymi? Pewnie raz czy dwa tak, ale potem, gdy już przelecimy przez wszystkie karty z głupkowatymi zadaniami i sposobami rzucania ringo? Nie sądzę.

lightningLightning

Kuba: Kolejny tytuł z australijskiej stajni, odpowiedzialnej za szybkie tytuły na spostrzegawczość (jak ButterKo czy Monster Mash). Tym razem średnio udany tytuł, w którym pojedynkujemy się na karty i zagrywamy je w czasie rzeczywistym na jeden stos. Niby fajne, niby się dzieje, ale… jakoś nie siedzi. Nawet jeśli lubicie tytuły w klimacie Dobbli, to ten chyba możecie odpuścić, a jeśli tęsko Wam do czegoś w czasie rzeczywistym, to zagrajcie w Herosów albo wyprzedawany za grosze Brawl z Rebela. Będzie albo lepiej albo taniej,a od Freod Games przytulcie sobie motylki ;)

mali-detektywiMali Detektywi

Ania: Nowość wydawnictwa Egmont, którą dostaliśmy w Essen a która lada moment trafi do sprzedaży. Gra ma śmiesznie płaskie pudełko i wygląda zupełnie inaczej niż tytuły do których zdążyliśmy się ostatnio przyzwyczaić. Ma spokojnie, klasyczne ilustracje i zasady oparte na memo. Ale znowu – jest to memo potraktowane na nowo. W Małych detektywach gramy razem przeciwko grze i staramy się odgadnąć, jakie trzy przedmioty na planszy nie mają swojej pary. Co ważne mamy na to ograniczony czas, ale możemy sobie modyfikować trudność rozgrywki.

microworldMicroworld

Kuba: Świetna propozycja od Cranio Creations. Niby prote i sympatyczne dwuosobowe area control, w którym jeden z graczy wciela się w bandę strasznych wirusów, a drugi w dzielne przeciwciała, broniące infekowanego ciała człowieka. Ale cała zabawa polega na tym, że zasady tej gry możemy sobie ustalić sami. W instrukcji mamy dziewięć dziur, w które możemy wpasować dziewięć płytek. Każda płytka to inna, dodatkowa zasada. To my decydujemy, które zasady chcemy wprowadzić w życie, a które nam akurat dzisiaj nie odpowiadają. Sprytne!

monster-mashMonster Mash

Kuba: Tym razem szukamy wspólnych elementów na trzech kartach z potworami, a jeśli zauważmy taki zestaw – tłuczemy w leżącego na środku stołu, gumowego potwora. Coś dla podtatusiałych fanów Jungle Speeda, którzy mają nadzieję, że jeśli położymy na stole gumowego gluta, a karty totemów zastąpimy kolorowymi potworami o nienajinteligentniejszych minach, a zasady nieco pozmieniamy, tak, by stały się odrobinę mniej intuicyjne,  to nagle stara gra nabierze rumieńców. Oczywiście, dzieciakom spodoba się glutostwór i zabawne rysunki na kartach, ale żeby od razu zapychać sobie tym miejsce na półce? Bez przesady.

multicityMulticity

Ania:

Gra logiczna dla najmłodszych. Tworzymy w niej trójwymiarowe, kolorowe miasteczko. W swoim ruchu można albo dołożyć kolejny kafel planszy albo – spełniając określone warunki – położyć na planszę jedną ze swoich części miasta. Kto pierwszy pozbędzie się wszystkich swoich części – wygrywa. Bardzo ciekawy tytuł, w którym dzieciaki muszą się mocno nagłówkować!

Kuba: Rewelka! Pierwszy prawdziwy city building mojej córki. Wruszenie odbiera mi mowę, a podziw dla prostoty (ale nie prostactwa) zasad rośnie. Ładne, szybkie, z pomysłem, pozwala pogłówkować a nie przytłacza. Modna, książkowa kreska. Idealny prezent dla pięcio-ośmioletniego dziecka.

papa-paoloPapa Paolo

Kuba: Jeśli graliście w Food Chain Magnate, to tu mamy wersję light. Rozbudowuemy miasteczko, zapełniając je potencjalnymi klientami naszej sieci pizzerii. Przygotowujemy pizzę i kurierami ją rozwozimy. Bardzo ciekawyelement dostawca placement i fajny pomysł na licytację, co ciekawe dość dobrze działającą w dwie (tylko w takim składzie póki co miałem okazję zagrać. Graficznie chyba nie powala, ci co bardziej ślepi mogą mieć problemy z rozróżnianiem kolorów domków na kafelkach, choć ja uważam, że to jednak dramatyzowanie. Szybka rozgrywka, około 20-30 minut na gracza i jednak całkiem sporo możliwości kombinowania oraz bliskie wyniki końcowe (26:22) sprawiają, że już nie mogę się doczekać kolejnej partii, tym razem może w 4 osoby. Aha, w pudełku znajduje się miliard naklejek, które  przed grą należy umieścić na drewnianych elementach, więc albo przygotujcie się na to, albo dajcie to zajęcie latoroślom ;)

pocket-madnessPocket Madness

Kuba: Panowie Catchala i Maublanc nie próżnowali przed tegorocznym Spiel. Tym razem na warsztat wzięli cthulhologię stosowaną i przygotowali dynamiczną karciankę ze zbieraniem zestawów i specjalnymi mocami, które za te zestawy możemy kupić. Na koniec każdej rundy tracimy tyle punktów ile różnych nominałów zostało nam w ręku (karty mamy w numerach od 6 do 12, a jest ich tyle w talii, ile wynosi dany nominał -np. siedem siódemek). Po drodze możemy jeszcze sieknąć pełen sekwens, dając przeciwnikom punkty ujemne (kostki szaleństwa). Generalnie gra będzie trwala ze dwa-trzy rozdania, więc jest chwilka na wzajemne doprowadzanie się na skraj obłędu i wykorzystywanie mocy Wielkich Przedwiecznych. Na plus fajowe ilustracje. W dużym skrócie tyle. Czy fajne? Fajne? Czy trzeba mieć? Nie trzeba.

prima-balerinaPrima Balerina

Ania: Kupiliśmy w ciemno, bo zauroczyło nas ładne, małe pudełko z baletnicą na okładce. W Primie Balerinie chodzi o to, by zapamiętywać i odzwierciedlać pozy baletu klasycznego. To gra (?) kooperacyjna, więc możemy sobie wzajemnie podpowiadać, a nawet wspólnie tańczyć. Haba przyzwyczaiła nas już, że w pudełkach od ich gier często kryją się lekko zmodyfikowane zabawy znane nam z dzieciństwa. Z Primą Baleriną właśnie tak jest – to raczej pomysł na zabawę, niż nowoczesna planszówka.

saltlandsSaltlands

Kuba: Ech. Co ja Wam będę. Przygodówka RPG z rozwojem postaci i dodatkowym ekwipunkiem. W klimacie postapo. Ładne figurki samochodzików złych Raidersów, którzy będą starali się (dość skutecznie) nas ukatrupić. Bardzo fajny mechanizm ustanawiania celu gry, który przemieszcza się przez pewien okres i dopiero od pewnego momentu wiadomo, dokąd właściwie zmierzamy. Gra jest semikooperacją, co akurat dla mnie jest dużym plusem, bo pełne koopy bardzo rzadko do mnie przemawiają. A semi dlatego, że wygrać możemy jedynie docierając do celu i mając odpowiednie zasoby – wspólnie z innym graczem/graczami bądź samodzielnie. Ale generalnie raczej nudziochy i drugi raz bym chyba nie usiadł.

tatsuTatsu

Kuba: John Yianni to autor Roju, więc ma u mnie wiekuisty szacun. Dlatego właśnie przed targami Tatsu wylądowało wysoko na liście priorytetów, a do Johna pognałem już pierwszego dnia Spiel. No i cóż – jest OK. Tylko OK jak na Johna i aż OK jak na grę opartą na Backgammonie (tryktraku). Znów gramy bakelitowymi pionkami, tylko tym razem już poruszamy się po planszy. Pionki mają różne umiejętności. No i tyle. Rzucamy dwiema kostkami, poruszamy się wokół planszy i staramy wytłuc przeciwnika. Nic, co wstrząsnęłoby światem gier logicznych. A szkoda.

whats-he-building-in-thereWhat’s He Building In There?

Ania: To gra z 2013 roku, ale do tej pory o niej nie słyszałam. Nic dziwnego – z pewnością nie jest to tytuł, który łatwo zaskarbi sobie sympatię graczy i zdobędzie światową sławę ;) W What’s he building there zwycięży ten z graczy, który spełni określone warunki i zdobędzie najwięcej punktów zwycięstwa. Ale, uwaga! Jeśli nie spełnimy warunków – nasze punkty wcale się nie będą liczyć. Dodam, że spełnienie ich do łatwych nie należy. W dość długiej dwusobowej rozgrywce z Kubą, żadnemu z nas się to nie udało – Kubie przez zwykłe gapiostwo a mi przez brak jednego punkcika (jednego!). Przy dwuosobowej rozgrywce było sporo przestojów, trudno mi więc sobie wyobrazić grę w 6 (słownie: sześć!) osób.

Kuba: To była najfajniejsza gra, w którą zagraliśmy na samych targach i do tej pory żałuję, że od razu jej nie kupiłem, a w niedzielę już jej nie było. Strasznie trudne programowanie akcji i zarządzanie zasobami. Na tyle trudne, że mnie pokonało, więc chciałbym jeszcze!

zauberei-hoch-dreiZauberei hoch Drei

Ania: Nic kompletnie nie wiedziałam o tej grze. Tylko tyle, że to nowość w serii gier dla przedszkolaków, którą bardzo lubię. I że prawdopodobnie gra będzie wydana przez Egmont, więc chciałam sobie wcześniej wyrobić o niej zdanie. Entuzjazm trochę opadł, kiedy zaczęłam czytać instrukcję i odkryłam, że oto do naszej kolekcji gier dołączyło kolejne memo. A ile razy można grać w memo? No, okazuje się, że dużo – w Zauberei hoch drei dane mi było zagrać kilka partii pod rząd, a rano usłyszałam pytanie, czy wieczorem zagramy znowu ;) Na czym więc polega magia tej gry? Jesteśmy świeżo po seansie filmów z Harrym Potterem, dużej imprezie z robieniem różdżek i kapeluszy, a teraz jeszcze ja prawie nie rozstaje się z książką „Harry Potter i przeklęte dziecko”. Klimat w grze odczuwamy więc wyjątkowo silnie. A wcielamy się w niej w młodych czarodziejów, którzy próbują się przedostać przez zaczarowany las i dotrzeć do Szkoły Magii zanim zdąży ich dogonić strasznych duch.
Dookoła planszy porozkładane są zakryte magiczne znaki. Rzucamy trzema kostkami i sprawdzamy, czy uda nam się odkryć takie same symbole czy nie. Gramy razem przeciwko duchowi, więc możemy sobie wzajemnie podpowiadać i pomagać. Co fajne, tutaj to pięciolatka podpowiadała mi, a nie ja jej.